kontakt o nas intro kronika makulatura archiwalia filmy

Waldemar Kremser, „Rostfrei”, 1993. Fot. Archiwum W. Kremsera
Waldemar Kremser, „ Flood 2”, 1995. Fot. Archiwum W. Kremsera
SZTUKA NIE MUSI MIEĆ RACJI
Z Waldemarem Kremserem rozmawia Alexandra Hołownia

Alexandra Hołownia: W 1993 roku podziwiałam twoją wystawę w hamburskiej galerii Kayfu Art Center. W latach 2000 byłeś związany z berlińską galerią Zero. Raz o tobie głośno, to znów cicho?

Waldemar Kremser: Tak się jakoś składa, że po intensywnym czasie muszę „odpocząć“. Przykładowo nad tematem Holocaustu pracowałem dziesięć lat. Generalnie uwielbiam wernisaże, spotkania, szum, dyskusje. Od lat staram się chodzić regularnie do moich ulubionych galerii i do znajomych, gdyż ma być miło, ciekawie. Nawet lubię „złe“ wystawy. Nie moją sprawą innych oceniać. Sam pozwalam sobie niekiedy powiesić nieskończony obraz. Kiedyś go przecież skończę, a potrzebuję też krytyki. Wystawa jest szczególnym czasem do przemyśleń. Wyleczyłem się z „perfekcji”. Wcale nie musi być pięknie tylko czy raczej interesująco. Bardziej mi zależy na tym, by w pracy się nie nudzić.

Alexandra Hołownia: Czyli artysta potrzebuje przerw na nowe inspiracje i przemyślenia?

Waldemar Kremser: Tak jak słońce, które w dzień świeci, a w nocy oddaje senne rozmyślania tajemnicy nocy.

Alexandra Hołownia: W latach 80. studiowałeś w poznańskiej PWWSP?

Waldemar Kremser: W Poznaniu studiowałem w latach 1982–1985. Czwarty rok zaliczyłem. Zgłosiłem się u Jarosława Kozłowskiego do dyplomu z rysunku. Do drugiego dyplomu z fotografii u Wojciecha Bruszewskiego. Byłem trochę „zmęczony” czwartym, bardzo dobrym dla mnie rokiem. Dlatego poprosiłem o urlop dziekański i wyjechałem na wakacje. Gdy okazało się, że kazano mi ponownie powtarzać czwarty rok, nie pojawiłem się więcej w szkole, w konsekwencji czego zostałem dyscyplinarnie usunięty z uczelni. To było moje pożegnanie z „komuną”.

Alexandra Hołownia: Dziś jesteś absolwentem renomowanej berlińskiej uczelni artystycznej UdK.

Waldemar Kremser: Tak się złożyło, że zostałem na „bruku”. W Berlinie zdałem egzamin wstępny do Wyższej Szkoły Artystycznej, a raczej dzisiejszego Uniwersytetu Sztuki (UdK). Zostałem przyjęty lecz żadnych fakultetów mi nie uznano. Musiałem zaczynać ponownie od pierwszego semestru. Otrzymałem stypendium i studiowałem dalej.

Alexandra Hołownia: W jakim stopniu na twoją twórczość wpłynęli profesorowie?

Waldemar Kremser: Ostatnio zaczynam doceniać, tych z którymi mało miałem do czynienia. W latach 80. poznańska akademia dała mi „szkołę“. Tam właśnie dostałem „kopa” oraz miałem przyjemność poznania „sztuki współczesnej“. Przełomowym był dla mnie jednak plener po pierwszym roku z profesorem Jerzym Kałuckim. Na tym plenerze zainicjowała się później znana grupa „Koło Klipsa”. Na poznańską akademię nie dam powiedzieć złego słowa, wybitna kadra. Zresztą w Berlinie profesor Jan Lenica nie przyjął mnie do swojej pracowni: „Dobrych profesorów miał pan już w Poznaniu” – powiedział. Ale promotorem zgodził się być oraz wspomagał mnie aż do dyplomu.

Alexandra Hołownia: Jesteś jednym z niewielu żyjących artystów, którzy mieli osobiście do czynienia z Janem Lenicą, opowiedz jakim go pamiętasz?

Waldemar Kremser: Wtedy nawet nie wiedziałem, że od roku był on już profesorem HDK (Wyższej Szkoły Artystycznej). Moje spotkanie z Lenicą było przekomiczne. Nie znałem języka niemieckiego. Mówiłem po polsku, a mój kolega, późniejszy asystent Lenicy, tłumaczył to na francuski. Ktoś inny z kolei tłumaczył z francuskiego na niemiecki. Jakoś poszło. Lenica był bardzo cichym i miłym człowiekiem. Moja żona studiowała w jego pracowni plakat. Ale wiem, że za bardzo nie lubił przyjmować ludzi z Polski, najwyżej trzech, czterech studentów na trzydziestu. Poza tym mówił mało, ale bardzo konkretnie i filozoficznie. To. co mówił miało charakterystyczną dla niego głębię. Miał twarz surowego „ojca”, ale takiego z racją i spokojem. Po śmierci Lenicy dwóch moich kolegów zajęło się uporządkowaniem jego pracowni. Wydali także pośmiertny album poświęcony pracom mistrza. Dla mnie Lenica był duszkiem przesuwającym się po starym, zacnym gmaszysku. Należało się wysilić, aby go zauważyć. Skromny, skromny, skromny.

Alexandra Hołownia: Dla mnie sztuka akademicka, a także sztuka poprawna politycznie, nie jest gwarancją postępu, a dla Ciebie?

Waldemar Kremser: Klasyka mi nie przeszkadza. Byle by mi nikt nie wciskał, iż malarstwo jest „królową” wszelkich sztuk. Lubię zapach farb i dlatego też maluję. Natomiast ze względu na technikę, ale nie sztukę, lubię manieryczne rzeźby. Zwłaszcza te w parkach oświetlone blaskiem księżyca pomniki wtulone w ściany ciemności.

Alexandra Hołownia: Czy pomiędzy artystami istnieją prawdziwe przyjaźnie?

Waldemar Kremser: Pewnie, że tak. Ale tylko do czasu zmiany poglądów na sztukę. Jedni odchodzą do komercji, inni do religii, a inni odpływają w nicość. Wtedy nie ma o czym gadać i znowu na jakiś czas szukamy nowego towarzystwa. Dozgonnej przyjaźni nie przeżyłem. Ostatnio miałem przesympatyczne spotkanie z malarzem, którego znałem od podstawówki, po przez liceum i studia. Zawsze byliśmy razem, lecz nie gadaliśmy wiele. Dzisiaj planujemy wspólną wystawę. Jestem nim zachwycony. Ale sztuka może też szybko poróżnić. Dlatego w przyjaźniach trzeba mieć respekt oraz poszanowanie do odmienności.

Alexandra Hołownia: Od kilku lat konsekwentnie uprawiasz fotografię. Ostatnio zaprezentowałeś mi swoje prace z dziedziny fotografii konceptualnej. Czy musisz wybierać pomiędzy reportażem, pejzażem, portretem a abstrakcją? Jaki kierunek fotografii najbardziej Ci „leży”?

Waldemar Kremser: Zawsze fotografowałem. W podstawówce zapisałem się do ogniska plastycznego. Wtedy szkoły fotograficzne nie istniały. Trzeba było rysować i malować. Do geniuszów nie należałem. Jakaś poprawność w tym jest. Ale w trakcie studiów starczyło na piątkę z plusem. W Poznaniu na akademii skorzystałem z uwagi Wojtka Bruszewskiego, który podkreślał: „Wymagam, aby wasza sztuka była choć trochę mądra”... Natomiast Jarosław Kozłowski nie musiał wcale tak mówić. I po to się do niego szło.

Alexandra Hołownia: Jaki wpływ na twoją twórczość miał rozwój techniki?

Waldemar Kremser: W wieku szesnastu lat szkołę fotografii miałem już za sobą. Mój ojciec należał do ZPAP. Mając dwadzieścia jeden lat przygotowywałem się do studiów plastycznych i zdałem. A tam dopiero dostałem „szkołę“. I nie było żartów. Jako fotografujący miałem od dzieciństwa sprzęt, nawet bardzo dobry. I własną ciemnię. Pod koniec lat 90., w agencjach mieliśmy wszystko, co trzeba. To, co najlepsze. A dzisiaj parafrazuje siebie na „Sonjak”. Starczy. A tak swoje – to i na filmie 4 x 5. Uwielbiam.

Alexandra Hołownia: Kontynuujesz tematy z przed lat czy raczej ciągle poświęcasz swoją uwagę nowym wydarzeniom?

Waldemar Kremser: Nie można wejść dwa razy do tej samej wody. I to jest piękne. Sam siebie nie potrafię kopiować. Brak mi talentu na powtórki. Zawsze jest inaczej. Ale jeśli nowym jest latanie ze smartfonem, to nie latam.

Alexandra Hołownia: Kiedyś pytałam artystów, co to jest sztuka ? Niewielu potrafiło mi odpowiedzieć. A ty, czy umiesz określić, czym jest dla ciebie sztuka?

Waldemar Kremser: Oczywiście. Dla mnie sztuka to sposób rozmyślania o świecie. A światów mamy wiele. Prawda jest subiektywna, a dochodzenie do niej uważam za wyzwanie. Prawdy dają się zapisać. Natomiast życie można tylko ująć w symbole. I to jest dla mnie sztuka. I jeszcze jedno, sztuka nie musi mieć racji. I może być bezużyteczna. W odróżnieniu do rzemiosła.

Waldemar Kremser – studiował w latach 1982–1985 na Akademii Sztuk Pięknych w Poznaniu oraz w latach 1987–1994 w Hochschule der Künste (Wyższej Szkoły Artystycznej) w Berlinie. Uprawia fotografię. Zajmuje się także instalacją, książką artystyczną, grafiką i malarstwem. Prace artystyczne prezentował na licznych wystawach indywidualnych i zbiorowych, między innymi: w Galerii BWA w Opolu, Bluepoint w Kopenhadze, Galerii BWA w Szczecinie, Kajfu Art Center w Hamburgu, Galerii Zeughaus w Kassel, Galerii Zero w Berlinie, Galerii Hochhaus w Berlinie. Brał udział w cyklu wystaw Polska fotografia w świecie. Urodzony w Opolu artysta obecnie mieszka i pracuje w Berlinie.

powrót