kontakt o nas intro kronika makulatura archiwalia filmy

Beata Ewa Białecka, „Artemida”, olej, 2007. Fot. J. Zdybel, archiwum B. E. Białeckiej
Beata Ewa Białecka, „Św. Jerzy”, olej, 2006. Fot. J. Zdybel, archiwum B. E. Białeckiej
Beata Ewa Białecka, „Marta kuracjuszka”, olej, 2009. Fot. J. Zdybel, archiwum B. E. Białeckiej
ALBUM

Beata Ewa Białecka

Czuję się malarzem. Moje najwcześniejsze doświadczenia ze sztuką są ściśle związane z malarstwem. Maluję w sposób tradycyjny, farbami olejnymi na płótnie. Inspiracje czerpię z wszechobecnej ikonografii chrześcijańskiej, nieco ją upraszczam i feminizuję. Pracę poprzedzam kilkoma drobnymi szkicami, choć często, by nie wytracać emocji, rysuję bezpośrednio na płótnie. Potem maluję, zwykle długo i z premedytacją. Najczęściej, kiedy obraz jest już gotowy, wiem, jak go namalować. Wtedy maluję następny, by z tej wiedzy skorzystać. To rodzaj energii ciągłej, ostatni obraz implikuje powstanie następnego itd.
Przez wiele lat malowałam abstrakcyjnie, co oznacza, że nazbyt zaufałam instynktowi. Najważniejszy był emocjonalny przekaz budowany kolorem. Dziś nie oglądam się wstecz, by nie zamienić się w słup soli. Po latach kolorystycznego rozpasania moja paleta jest chłodna, dychromatyczna, sucha. Unikam barw, by podkreślić jakość myśli.
Album to biała lub bielona tablica, na której w starożytnym Rzymie zapisywano istotne informacje. To jednocześnie tytuł ekspozycji w Galerii Sztuki „Wozownia” w Toruniu, na której po raz pierwszy pojawiły się obrazy-albinosy, jak je roboczo nazywam. Przez lata odczuwałam wielki lęk przed pustką bieli i studnią czerni, które nagle przestały być tajemnicą. Monochromatyczne malarstwo jest jak czarno-biała fotografia czy stare kino, które – pozbawione barw – funkcjonują w innej, nierzeczywistej przestrzeni. Im malarstwo jest mniej mimetyczne, tym bardziej staje się wyraziste i sugestywne. Dzięki zwięzłej formie i zgrzebnej kolorystyce obraz wymyka się rzeczywistości, wybija się na samodzielność. Ten rodzaj obrazowania uwalnia formę od zbędnego kontekstu. Nie pozostawiam też, jak sądzę, wiele przestrzeni do interpretacji, planuję sensy obrazu, zanim rozpocznę pracę.
Gdybym miała wybrać ulubioną epokę, byłby to wczesny renesans. Lubię, kiedy forma jest czytelna, rysunek widoczny, wypełniony cielistą masą ale bez zbędnej egzaltacji widocznej w baroku. Dążę do wyrafinowanego warsztatu.
Przez introdukcję elementów zewnętrznych, jak chociażby język mediów czy slogany reklamowe, staram się być jak najbardziej adekwatna do czasów sobie współczesnych. Wspieram sens obrazu banderolami wypełnionymi tekstem. Główną bohaterką obrazów jest kobieta. Zwykle upodabniam do kobiet postaci, które w ikonografii są mężczyznami. Ikonę męską zamieniam w żeńską. Na bazie takich skojarzeń powstają kolejne inspiracje. Ostatni obraz to „Chrzest” umieszczony pod prysznicem. To rodzaj drzewa (nowego) życia, ramiona dziewczynki są uniesione do góry, na barkach stoją dwie bliźniacze postaci – obarczając nimi ramiona, sugeruję niejasne wybory. Na ciele chrzczonej pozostały krople budzące silną asocjację do kropli krwi na ciele Chrystusa – przedstawienia, którym tak bardzo upajał się gotyk. Natomiast „Marta kuracjuszka” zapowiada nową sferę poszukiwań psychosomatycznych, dotyczących uzdrawiania, odczyniania, zaklinania, uzupełniających problem ciała o problem duszy.
Artluk 2/2009
 

powrót