kontakt o nas intro kronika makulatura archiwalia filmy

„Spadanie” Tadeusza Różewicza, 1992, fot. J. Olek
„Spadanie” Tadeusza Różewicza, 1992, fot. J. Olek
W BOK I W GÓRĘ

Jerzy Olek

Wielokrotnie spadać, by raz wzlecieć albo tylko przesunąć się w bok. Często spada się po to, by się odbić i znowu szybować, dowolnie wybierając kierunki. Lektura wiersza „Spadanie” Tadeusza Różewicza prowadzi do wniosku, że już głębiej upaść nie można, co oznacza, że pozostało nam tylko poziome spadanie.

Poeta pisał:

Spadanie

czyli o elementach wertykalnych i horyzontalnych w życiu człowieka współczesnego

 

Dawniej

bardzo bardzo dawno

bywało solidne dno

na które mógł się stoczyć

człowiek

 

człowieka który się znalazł na dnie

dzięki swej lekkomyślności

lub dzięki pomocy bliźnich

oglądano z przerażeniem

zainteresowaniem

nienawiścią

radością

wskazywano na niego

a on czasem dźwigał się

podnosił

splamiony ociekał

[…]

w świecie współczesnym

dno zostało usunięte

ciągłe spadanie

nie sprzyja postawom

malowniczym pozycjom

niezłomnym

[…]

Zapytajcie rodziców

być może pamiętają jeszcze

jak wyglądało dawne

realne Dno

dno nędzy

dno życia

dno moralne

[…]

słowo spadanie nie jest

słowem właściwym

nie objaśnia tego ruchu

ciała i duszy

w którym przemija

człowiek współczesny

 

zbuntowani ludzie

potępione anioły

spadały głową w dół

człowiek współczesny

spada we wszystkich kierunkach

równocześnie
w dół w górę na boki

na kształt róży wiatrów

 

dawniej spadano i wznoszono się

pionowo

obecnie

spada się

poziomo

 

Wystarczy jednak opuścić tradycyjny trójwymiar, by znaleźć do spenetrowania nieograniczoną liczbę kierunków. Może to polegać na przeniesieniu się do przestrzeni czterowymiarowej, następnie pięcio-, dziesięcio, wreszcie do przestrzeni o niepoliczalnej ilości wymiarów. W takiej przestrzeni znajdzie się miejsce dla najbardziej wymyślnych obiektów nieograniczenie zagmatwanych w swojej konstrukcji. Stąd już tylko krok do swobody wypowiadania się niczym nieskrępowanym językiem sztuki, językiem absolutnie wolnym, gdyż nieobliczalnym.

Artyści nie mają problemów z wyobraźnią, oni tylko nie są w stanie swoich imaginacji czytelnie odwzorować. Wystarczy jednak poprzestać na szkicu, by rozbudzić uwikłany w konwencje umysł. W piątym wymiarze i dalszych pojawiają się wizje, dla których wystarczającym impulsem są esencjonalne wizualnie znaki, które podpowiadają, jak odnaleźć się w tej nowej rzeczywistości posłusznej myślom, choć niedostępnej oku. Twórcy interesujący się zapisywaną w licznych wymiarach  przestrzenią szczególnie wiele uwagi poświęcają przestrzeni o wymiar większej od doświadczanej na co dzień.

Fascynacja pojęciem wprowadzonym do matematyki przez Bernharda Riemanna swoje apogeum osiągnęła na przełomie XIX i XX wieku. Drogi do wejścia w nową wyspekulowaną przestrzeń stanowiły rodzaj zaklęć, a nawet domniemanych objawień. Za wehikuł przenoszący do czwartego wymiaru uchodził „Czarny kwadrat”. Ale czas nasączania metafizyką sztuki już dawno minął. W połowie ubiegłego stulecia weszliśmy w epokę racjonalizmu poznawczego, czyszcząc z magicznego woalu zatopioną w nim niegdyś sztukę. Mentorami kreatorów sceny artystycznej przestali być filozof Piotr D. Uspienski oraz matematyk i mistyk Charles H. Hinton. Ich miejsca zajęli fizycy: Stephen W. Hawking i Roger Penrose. Pojawiły się fascynujące pojęcia przestrzeni pięciowymiarowej, dziesięcio- i nieskończeniewymiarowej. Jedna z hipotez kosmologicznych sugeruje istnienie przestrzeni zwiniętej. Czas coraz to nowych teorii astrofizycznych wydaje się bardziej pobudzać wyobraźnię uczonych aniżeli artystów. Zrozumiałe więc, że w rozszerzonej formule megasztuki zasadne miejsce zajmują naukowcy. Ich liczne wizje sprawiają wrażenie poetyckich notacji.

W różnych okresach, stale zmieniających oblicze zagadek kultury, niejedną z nich  rozwiązywała sztuka. W jej nieograniczonych zasobach i poznawczych możliwościach lokowano nadzieję znalezienia klucza rozwiązującego trudną do zaakceptowania sytuację. Pokusa prezentacji własnej wizji świata, całkowicie niezależnej od ustaleń uczonych, nawiedziła wielu artystów. Toteż na wystawach można nieraz stanąć oko w oko ze świetlną konstrukcją przestrzennych zawiłości czterowymiarowego urbanum, unieważnić wzrok w przepastnej nieobecności czarnej dziury, pochylić głowę przed Chrystusem ukrzyżowanym na figurze zbudowanej z hipersześcianów. Niewyobrażalne, a możliwe. Gama po/wy/myślanych upadków wydaje się nieograniczona.

Ale czasem bardziej porywające jest doświadczenie rzeczywistego spadania w ziemskiej realności. Doznał tego Tadeusz Różewicz, rozłupując klocek siekierą. W ten sposób zrealizował swoją wypowiedź na temat „Spadania”, będącego hasłem warsztatu „Uczestnictwo we wspólnocie” w Starym Gierałtowie. Na odwrocie fotografii przedstawiającej jego samego poeta napisał: „Słowo «spadanie» (które p. Olek łączył z lekturą mojego poematu «Spadanie») w czasie bezsennej nocy przedstawiło mi się jako spadanie ostrza (siekiery, gilotyny… itd.). Gilotyny w drwalce nie było – więc siekiera – ostrze siekiery spada na pień (drewno). Myślałem, że uda się to przedstawić (utrzymać w czasie i przestrzeni) – co zostało z sennego marzenia? Mgnienie, które uchwycił fotografik (a może obiektyw – już bez naszego w tym udziału…) nie wiem. Wrocław 25.9.1992.godz. 14.10”.

Wczytując się w różewiczowski poemat, przywołuję w pamięci wszystkie niejednoznaczne w strukturze i przesłaniu obiekty i instalacje, jakie widziałem na licznych wystawach. Najbardziej zagadkowe okazywało się w nich to, co jawiło się wyłącznie w domyśle. Oczywiście imaginacja mogła rozwijać się w wyobraźni w nieskończoność – w dowolnym kierunku, dostępnym nie tylko w poziomie. Jeżeli wizje szły niegdyś także w dół, spadając z nieba na ziemię, zostały w niej pogrzebane. Nie dziwi więc stale powracający temat śmierci sztuki. Najnowszą odsłonę uzyska w maju w berlińskiej G.A.S.-station.

Sformułowany przez liderów galerii, Elisę Asenbaum i Thomasa Stucka, program multimedialnego przedsięwzięcia budzi podziw wszechstronnością. Projekt nosi nazwę „Art is DeaD ∞”. W jego strukturze znalazły się m.in. dwa tandemy: „literatura i sztuki wizualne w dialogu” oraz „nauka do słuchania”. W słowie wstępnym można przeczytać:

„Mało co było tak często ogłaszane jako martwe, a jednak okazało się tak trwałe jak sztuka. Krytycy, rynek, a nawet sami artyści ogłaszali śmierć sztuki. Ruchy artystyczne zrywają z tradycją i wciąż na nowo świętują jej zmartwychwstanie. Z jednej strony, nasza współczesność pokazuje barwne zestawienie stanowisk i form sztuki, które często są ze sobą sprzeczne. Z drugiej, pandemia coronawirusa wywróciła do góry nogami wszystkie rzekomo znane nam aspekty i formy prezentacji artystycznej – w tym te związane z produkcją, dystrybucją i percepcją. Tkwimy w globalnym lockdownie, sale ekspozycyjne są zamykane, a sztuka w całej swej różnorodności niemal na całym świecie stoi w miejscu. Sztuka przenosi się do przestrzeni wirtualnej, a wraz z nią ginie atmosfera przebywania w jej fizycznym otoczeniu. Atmosfera wspólnego bycia ze sztuką zmieniła się w atmosferę domowego bycia ze sztuką. Jesteśmy w połowie procesów restrukturyzacyjnych, których znaczenia dla przyszłości nie da się jeszcze oszacować. Wirtualność rozlewa się falą. Czy nastąpi retrospekcja, czy też wspólne przeżywanie kultury należy już do przeszłości?”. Kardynalne pytanie, na które nikt nie zna pewnej odpowiedzi.

Kuratorzy G.A.S.-station precyzują swoje stanowisko w odniesieniu do sytuacji pełnej niewiadomych: „Temat naszego projektu można postrzegać jako część powracającej tradycji. Ruch artystów Dada, zapoczątkowany w Zurychu, prowokacyjnym manifestem już ponad sto lat temu ogłosił w Berlinie śmierć tradycyjnej sztuki.

Ale która sztuka jest martwa? Czy sztuka w ogóle może umrzeć? A może tylko przesuwają się akcenty i coś staje się istotne, ponieważ jest martwe? I kto lub co decyduje o tym, co przetrwa?

Czy wartość sztuki jest nadal określana przez możliwość sprzedaży, wartość komercyjną i liczbę odwiedzających?

Czy sztuka przejmuje teraz jeszcze więcej społecznych, krytycznych i publicystycznych funkcji wobec społeczeństwa i środowiska, których nie są w stanie spełnić osoby faktycznie za to odpowiedzialne? Czy sztuka funkcjonuje jako wypełniacz luk?

W jaki sposób sztuka powróci? Jakie strategie zostaną zastosowane, aby ją przywrócić? A może nawet żyje ona lepiej, swobodniej, nie umarła w obliczu wymagań rynku i ekonomii uwagi?”. To absolutnie elementarne i zarazem fundamentalne pytania. Animatorzy przedsięwzięcia mają nadzieję, że wymiana poglądów między przedstawicielami różnych dziedzin nauki, literatury i sztuki chociaż częściowo zarysuje możliwe do wyobrażenia odpowiedzi. Ciekawi są wspólnych i indywidualnych opinii na temat przewidywanych nowych form skutecznych w czasach ograniczenia. Czy będzie dominować sztuka bez publiczności lub sztuka dla nieobecnej publiczności i czy będzie to sztuka odcieleśniona? Oczekują też sprecyzowania terminu „martwy” –  jakim stanem bytu może być w obecnej sytuacji.

Na zaproszenie do udziału w „Art is DeaD ∞” zareagowałem serią fotogramów noszącą tytuł „Relikwie zanikania”. Moje podejście do problemu tłumaczy sposób ich wykonania uzupełniony osobistym przesłaniem.

Wyjaśniałem:

Sztuka realizuje się przez fakt jej odbioru. „Mona Lisa” w pustym Luwrze to tylko zbiór płótna, farb i desek. Brak odbioru unicestwia sztukę. Ktoś, komu sztuka do niczego nie jest potrzebna, a każdy jej przejaw przeszkadza, jest w stanie popełnić podwójne samobójstwo, poprzez przeprowadzenie samozagłady w roli obserwatora obiektów sztuki i unicestwiając zawarte w dziełach przesłania. Można to robić na dwa sposoby: dokonując jednorazowym cięciem pełnej zagłady lub też likwidując stopniowo, małymi krokami, dopomagając artystycznym wytworom w samounicestwieniu. W rezultacie sfera nabytych wcześniej doświadczeń oczyszcza się, idzie w niebyt. Prawdę mówiąc jest to utopia, albowiem nie da się uwolnić od sztuki. Wszak sztuką może być wszystko. A zatem należałoby pozbawić się wszystkiego.

Pustka posiada naturę oczyszczającą i otwartą zarazem. Pozwala zdystansować się od świata i jego nieposkromionej wszędobylskości, umożliwiając projekcję nań własnego wnętrza – niezawisłego i odrębnego. Dojdzie się wówczas do ukształtowania patrzenia uwolnionego od widzenia, co jest możliwe dzięki czynieniu dostrzeganych obrazów kompletnie przezroczystymi, czyli takimi, które nie narzucają się myślom.

Jak to zrobić? Zawierzyć mistrzowi zen, temu, który zapytany przez ucznia, co robi, kiedy skupiony siedzi nieruchomo, odpowiedział: „Rozmyślam o tym, co jest poza myślą”. Na co zaskoczony nowicjusz: „W jaki sposób to czynisz?”. „Nie myśląc” – krótko wyjaśnił mistrz. Przenosząc owo stwierdzenie na sferę doznań, należałoby rzec: „Patrząc nie odbieram, widząc nie rejestruję. Odbijam świat niczym lustro, choć czasem je sprzed siebie usuwam”.

Przekazane na berlińską wystawę „Relikwie zanikania” to esencja sposobu uwalniania się z nadmiaru informacji. Przedstawia dwadzieścia faz tworzenia metodą stykową fotogramu z fotogramu: negatyw – pozytyw – negatyw – pozytyw… Początkiem serii  jest wystająca z kasety rozbiegówka filmu, która przed wywołaniem całej rolki utrwalała wszystko całkowicie bezpośrednio, bez udziału soczewkowego pośrednika. Po wywołaniu filmu jego początkowy pasek stał się doskonale czarny, jest bowiem negatywem. Zrobienie z niego metodą stykową fotogramu pozwala zobaczyć ową nieokreśloną wieloobrazowość w pozytywie – absolutnie doskonałą, czystą, białą. Kiedy już jest gotowa, na małym arkuszu fotograficznego papieru pojawia się nowa pokusa – walorowego odwrócenia raz jeszcze. Najprostszą metodą. Talbotypową. Wystarczy na kolejny arkusz papieru światłoczułego położyć dopiero co otrzymany obraz pozytywowy. Po naświetleniu i chemicznej obróbce pojawia się w rezultacie znowu negatyw, tylko że jest on już nieco mniej ostry. Powtarzając proces wielokrotnie, dochodzi się do obrazów skrawka filmu o coraz bardziej malejącej czytelności. Krawędzie paska rozmywają się, a wraz z nimi – powoli, lecz stale – perforacja. Po iluś identycznych operacjach ów szczególny portret odcinka filmu wejdzie w kompletny niebyt. Tak więc w wypadku „Relikwii zanikania” umowne „spadanie” prowadzi do całkowitego wymazania. Choć być może tak się rzecz przedstawia w naszym trójwymiarowym świecie. Niewykluczone, że w którymś z dodatkowych wymiarów nie spadają „Relikwie” zanikowo.

powrót