kontakt o nas intro kronika makulatura archiwalia filmy

Hieronim Neumann, „Blok”, kadry z filmu animowanego, 1982. Fot. archiwum H. Neumanna
Hieronim Neumann, „Zoopraxiscope”, kadry z filmu animowanego, 2005. Fot. archiwum H. Neumanna
HIERONIMA NEUMANNA SZTUCZKI I SZTUKA

Jacek Kasprzycki

Film animowany w Polsce stał się teraz „modny”. To sytuacja odmienna niż 10 lat temu, gdy przeprowadzałem wywiady dla „Czasu Kultury” z twórcami Studia Filmów Animowanych w Poznaniu, wśród których było – okazuje się teraz – kilku realizatorów klasy europejskiej, a nawet światowej, ale jeszcze wtedy może o tym nikt nie wiedział. Był wśród nich i Hieronim Neumann. Teraz, po obchodach 100-lecia kinematografii polskiej, okazało się, że jej największe osiągnięcia, oprócz niewielu fabuł i nieco większej liczby dokumentów, to właśnie filmy eksperymentalne – w tym głównie animowane i w jakiś sposób z „animacją” spokrewnione. Wiemy, że Zbigniew Rybczyński, Walerian Borowczyk, Jan Lenica, Piotr Kamler, Jerzy Kucia, Mirosław Kijowicz, Piotr Dumała i kilku innych to polskie kino światowe, a reszta naszej kinematografii to trochę opłotki i daleko nam do wizyjności Greenawaya czy Lyncha (co nie przeszkadza im robić filmów w Polsce, i dobrze!). Zwyciężyła też niejako „technologia”. Animacja dzięki cyfrowemu przetwarzaniu obrazu jest automatycznie obecna w każdym gatunku filmowym – ba, w twórczości wielu autorów multi- i intermedialnych używających rejestracji do swych działań. Animowane są czołówki, napisy, efekty specjalne, realistyczny obraz dawno przestał być OBIEKTYWNY – to raczej niemożliwe po przejściu przez cyfrowe wnętrze komputera – i trudno już nawet trzymać się nieco archaicznej definicji animacji jako „poruszenia obrazu (z zasady) nieruchomego”. Nie myśli się u nas, albo przynajmniej myśli niezwykle rzadko, w kategoriach nowej formy i narracji filmowej. Nie traktuje się filmu w kategoriach opisanej przez Irzykowskiego „widzialności”. Ale zdarzają się wyjątki. Twórcy, pozornie „wariaci”, typu Robakowskiego („czysty film”) i Hieronima Neumanna („obcowanie człowieka z materią”). Ten ostatni – z wykształcenia artysta plastyk, z powołania i praktyki rasowy filmowiec – bez przerwy bada fenomen „widzialności”. Karol Irzykowski pisał „wieki temu”: „Właściwe zdarzenia kinowe muszą się dziać w ścisłym związku z materią” w X Muzie. A Hieronim zarówno na początku swej drogi filmowej, jak i w ostatniej realizacji, wykorzystując prafilmową twórczość Muybridge’a, tę tradycję podtrzymuje. Właśnie w Poznaniu z okazji drugiej edycji „Animatora” – festiwalu który ma ambicję stać się forum światowym na miarę Zagrzebia czy Annecy – w dniach od 8 lipca do 2 sierpnia odbyła się retrospektywa jego twórczości, głównie filmowej, lecz nie tylko. Neumann jako absolwent projektowania graficznego ze specjalnością fachowca od komunikacji wizualnej zaaranżował wystawę, która jest statyczną syntezą jego filmowych poszukiwań. Z klatek swych filmów wykonał niejako „billboardy”, swoistą instalację demonstrującą właśnie obcowanie człowieka z materią według słynnej definicji Irzykowskiego. Stworzył niezwykle interesujące zależności i interakcje. Najpierw filmy „zwiedzamy” tak, jak chcemy, aby następnie w ciemnej sali obejrzeć je niejako w czasie narzuconym nam przez artystę. Pomimo tego, że Neumann należy do najwybitniejszych przedstawicieli, jak się to teraz mówi, polskiej „animacji”, trudno wiele jego dzieł automatycznie zaliczyć do tego gatunku.

Hieronim Neumann powiedział kiedyś o sobie: „Zadebiutowałem w roku 1977 filmem animowanym „Wyliczanka”, będącym pracą dyplomową na zakończenie studiów w PWSSP w Poznaniu. Będąc uczniem liceum plastycznego, zetknąłem się z programem telewizyjnym „Kino Krótkich Filmów”. Prezentowano tam między innymi filmy Jana Lenicy i Jana Švankmajera. Zaskoczyły mnie one propozycją plastyczną odmienną od zwykłej „kreskówki”. Ujrzałem ogromne możliwości EKSPRESJI tkwiącej w ruchomej plastyce...” I odtąd jego działalność to właśnie ta ruchoma plastyka, ponieważ począwszy od wspomnianej „Wyliczanki”, każdy jego film zrealizowany jest inaczej. Zachowując swój charakter pisma i rys autorski, Hieronim Neumann za każdym razem wykorzystuje nieco inną technologię. Osobiście największe wrażenie zrobił na mnie w przeszłości jego obraz „5/4” zrealizowany w 1979 roku. To historia z pozoru banalna. PRL-owska rodzina przygotowuje się do przyjścia gości. Od faktu rozbicia przez panią domu jajka ekran zaczyna pękać i przemieszczać się w czasie i przestrzeni. Następują opóźnienia i przyspieszenia akcji równoległych w ramach jednej fabuły. Film kończy się niejako „dekonstrukcją” przedstawionego obrazu, która okazuje się (choć nie wiemy na pewno, czy tak jest naprawdę) odbiciem twarzy jednego z bohaterów dramatu – chłopca – w rozbitym lustrze. Jest to więc film-manipulacja – czasem, przestrzenią, ale i nawykami widza. Niejako jego przyrodzonym, jak mawiał Leszek Kołakowski, „konserwatyzmem”. Tak à propos. Po wielu latach, w roku 1999 Neumann zrealizował jedną z bajek profesora – O zabawkach dla dzieci – w konwencji animacji klasycznej. Z wielką łatwością porusza się w filmowej technologii, realizując filmy praktycznie w każdej konwencji. Dużą atencją darzy Zbigniewa Rybczyńskiego (był jego asystentem przy filmach realizowanych w łódzkim Se-Ma-Forze). Wyznał kiedyś: „Podziwiam filmy Rybczyńskiego. Imponuje mi w nich połączenie wizji z kalkulacją”. Ceni też Normana McLarena za inwencję w wyznaczeniu nowych kierunków animacji oraz Disneya za to, że stworzył imperium filmu animowanego, świat rządzący się swoimi regułami, na którego wykreowanie złożyła się praca wielu twórców. Według niego „wszystko inne w animacji to albo naśladownictwo Disneya, albo twórczość przebiegająca w opozycji do niego, małe odrębne światy autorów – „outsiderów”. Podziwia też słynną wideoklipową „Żółtą łódź podwodną” za oryginalność pomysłu, nową popartowską estetykę, przełamanie schematów istniejących w długometrażowym filmie animowanym. Każdy zrealizowany przez niego film jest kolejnym eksperymentem, gdzie animacja jest jedynie pretekstem do dalszego odsłaniania otaczającej nas iluzji, a zarazem – paradoksalnie – do jej ponownego stwarzania w imię rozszerzania „widzialności”.  W „Bloku” (1982) kamera wędruje przez wiele mieszkań PRL-owskiego mrówkowca, ukazując tragikomiczne sytuacje z życia mieszkańców. Bardzo precyzyjna konstrukcja filmu zrealizowanego na zasadzie jednego ujęcia jest eksperymentem, a zarazem syntezą życia w Polsce tamtych lat. Kolejne „blokowiskowe” filmy rozszerzające ten wątek to zrealizowane w 1987 roku „Zdarzenie”, a potem „Remote Control” z roku 2002. PRL-u już nie ma, ale zostaje element totalnego odmóżdzenia poprzez wspólne oglądanie tych samych telewizyjnych kanałów tematycznych. „Urawniłowkę” fizyczną i ekonomiczną zastąpiła „urawniłowka” gustów i umysłowego lenistwa. Tu też iluzja miesza się ze światem realnym i nie wiemy, czy problem społeczny odkrywa nowe przestrzenie formalne, czy jest akurat na odwrót... W roku 1995 Hieronim wraz z Maciejem Ćwiekiem i Zbigniewem Koteckim realizuje film „Magritte”, będący impresją na temat twórczości tego belgijskiego surrealisty. Jako jedni z pierwszych w Polsce (może i pierwsi) wykorzystują zdjęcia świata realnego i animację 3D nie do komercyjnej reklamy, ale do filmu o sztuce. W 1999 roku zapytałem go, czy animacja winna zmierzać ku czystej sztuce pełnej głębokich treści, czy być rzemiosłem służącym jedynie rozrywce. Hieronim odpowiedział, iż film animowany może być tym wszystkim pod warunkiem, że jest d o b r y  w swoim rodzaju. Jako juror konkursu tegorocznego „Animatora” stwierdził, iż mimo ilościowego renesansu animacji prawdziwie wybitnych filmów na świecie powstaje, niestety, niewiele. Czyli jak w sztuce, nihil novi sub sole, według Księgi Koheleta.

Artluk nr 3/2009

powrót