kontakt o nas intro kronika makulatura archiwalia filmy

Ismail Necmi „Should I Really Do It?”, 2009. Fot. Materiały prasowe 10. MFF Era Nowe Horyzonty
Nuri Bilge Ceylan, „Trzy małpki”, 2008. Fot. Materiały prasowe 10. MFF Era Nowe Horyzonty
DWA RAZY PIĘĆ, CZYLI KRÓTKI PRZEWODNIK
PO NOWYM KINIE TURECKIM

Jan Topolski

Kino tureckie jest coraz bardziej na fali. W końcu lipca na 10. MFF Era Nowe Horyzonty we Wrocławiu odbył się wielki przegląd filmów z ostatnich dwóch dekad, w listopadzie na 5. FF Filmy Świata Ale Kino! w Warszawie odbędzie się retrospektywa Semiha Kaplanoğlu, zdobywcy tegorocznego Złotego Niedźwiedzia na Berlinale. Także inni twórcy zdobywali ostatnio prestiżowe nagrody: Nuri Bilge Ceylan, uhonorowany jako Najlepszy Reżyser i Grand Prix na festiwalu w Cannes czy Yeşim Ustaoğlu, która wywiozła Złotą Muszlę z San Sebastian. Ten fenomen polega nie tylko na fascynującej egzotyce i ważnych współczesnych tematach, ale także estetyce – oryginalnej i pełnej sprzeczności.

Z jednej strony mamy pokolenie obecnych mistrzów, urodzonych około roku 1960 i mających na koncie od pięciu do dziesięciu filmów; z drugiej – debiutantów i młodych reżyserów, urodzonych między 1975 a 85 rokiem. Wśród tych pierwszych wydaje się dominować różnie uprawiany minimalizm. To kino statycznych kadrów, powolnych gestów, stłumionej ekspresji, przemilczanych dialogów. Nuri Bilge Ceylan para się równolegle kinem, jak i fotografią, stąd niezwykła ekspresja jego panoramicznych ujęć z ciężkim niebem i mocnymi kontrastami. Widać efekty pracy w postprodukcji z korekcją barw czy w studiu z naświetlaniem, jak w cyklu zdjęć „Turkey Cinemascope”, także pokazywanych na ENH. Ceylan to mistrz detalu i wyczekiwania. Stąd w jego filmach z „trylogii prowincjonalnej” tak niezwykłe sekwencja, jak ta w szkole w „Miasteczku” (1997), gdzie poprzez zmiany ostrości obrazu i dźwięku śledzimy uwagę rozproszonych uczniów. Albo fizycznie wręcz uginamy się pod ołowianymi chmurami i zaśnieżonymi ulicami Stambułu w „Uzaku” (2002). W ostatnim filmie, „Trzech małpach” (2008) upał spływa wraz z potem po porach twarzy bohaterów.

Zupełnie inny minimalizm wyłania się z niedoświetlonych i chropawych ujęć Zekiego Demirkubuza, bohatera retrospektywy na minionej ENH. Reżyser nawiązuje do złotej ery kina tureckiego, melodramatów Yeşilçam z ich mrocznymi namiętnościami, niespełnionymi miłościami, samobójstwami i morderstwami. W „Niewinności” (1997) główny bohater snuje się po lobby podupadłych hoteli z ich wiecznie grającymi telewizorami i wytartymi fotelami. W „Poczekalni” (2003) niemal nie opuszczamy mieszkania reżysera przeżywającego kryzys twórczy i kolejne śmieszne romanse. Demirkubuz lubi podwójne kadrowanie, przestrzeń ograniczoną ścianami czy drzwiami. Nawet w zaskakująco pietystycznej, osadzonej w latach 30. XX wieku „Zazdrości” (2009) wnętrza są ciągle mroczne, podobnie jak dusza głównej bohaterki, knującej intrygi rozgoryczonej starej panny. W kluczowych momentach jego filmów między bohaterami panuje kłopotliwe milczenie, kiedy powiedziano już wszystko albo nic powiedzieć się nie da.

Reha Erdem debiutował już w 1989 roku niskobudżetowym i na poły amatorskim „Och księżyc”, które niejako wyprzedza nową falę kina tureckiego. Czarno-biały film rozgrywa się w fantasmagorycznym, pół opuszczonym domostwie, gdzie dojrzewająca dziewczyna widzi duchy i odkrywa życie. Pełno tu powtórzeń i wariacji, zarówno w dialogach, jak i obrazie; podobnie będzie po blisko 20 latach, w poetyckich i wyestetyzowanych „Czasach i wiatrach” (2006). Erdem wrócił do kina arthousowego po dekadzie kręcenia reklamówek i dwóch mainstreamowych komediach. Nauczył się warsztatu, co widać w wyśmienitych technicznie jazdach steadicamowych za biegnącymi dziećmi, które próbują rozeznać się w hierarchii prowincjonalnego miasteczka. W najnowszym dziele „Kosmos” (2009) reżyser jawi się jako jeden z wizjonerów współczesnego kina, zestawiając widoki zaśnieżonego miasta z pejzażem dźwiękowym nieustającej kanonady manewrów wojskowych. W to otoczenie trafia obcy, na poły dziki, na poły święty, uzdrowiciel i jurodiwy – jednak mieszkańcy nie przyjmą go lekko. Apokalipsa.

Najbardziej ascetyczne ujęcia zdarzają się w filmach Semiha Kaplanoğlu, jak w relacjach między ojcem a córką w „Upadku anioła” (2005), gdzie postaci miotają się bez słów, splątane miłością i nienawiścią. Kolejne części „trylogii dojrzewania” – śledzące retrochronologicznie rozwój Yusufa, od małego chłopca przez rozmarzonego nastolatka po zgorzkniałego poetę – stanowią zarazem świadectwo rozwoju samego reżysera. Ujmuje dezynwoltura Kaplanoğlu, który niejako wymazuje siebie i swoje decyzje z filmu. Przykładowo w środkowej części cyklu, „Mleku’ (2008), bohater z matką siedzą w kuchni, ujęci ze sobą w statycznym planie pełnym, ze stałym fokusem. W pewnym momencie rozpoczynają poszukiwania, zaglądają pod stół i pod szafę, na której stoi kamera. W kadrze na dobrą minutę zostaje nieostra ściana... Albo w innym momencie, kiedy w nocy nastolatki rzucają kamieniami w lampę, aż w końcu zbijają ją i zostają ciemności. Albo w scenie, gdy przyjaciel bohatera wygłasza tekst do kamery, oślepiając ją lampą na górniczym hełmie. Wszystko to wywołuje niejednoznaczne wrażenie dokumentalnej bliskości, ale i wyrafinowanego chwytu stylistycznego.

Jednoznacznie po stronie kreacji sytuuje się ostatni z mistrzów, Derviş Zaim. Jego offowy debiut „Salto w trumnie” (1994), nakręcony w partyzanckim stylu z naturszczykami, uchodzi za założycielski film nowego kina tureckiego. Historia bezdomnego, który włamuje się do samochodów, by się ogrzać i poczuć się na chwilę wolnym, została opowiedziana z użyciem dużej ilości niespodziewanych zbliżeń i cięć. Zaim w pełni ujawnia swoje formalistyczne zacięcie we właśnie ukończonej „trylogii sztuk”, w których kinematograficznie interpretuje tradycyjne dziedziny osmańskie. „Czekając na niebo” (2006) to kostiumowy film o miniaturzystach; „Kropka” (2008) w konwencji współczesnego kryminału mierzy się z arabską kaligrafią, wreszcie „Twarze i cienie” (2010) to spotkanie z teatrem cieni Karagöz. Wrażenie robi znów środkowa część cyklu: na wzór dawnych mistrzów, ceniących malowanie znaku bez odrywania pędzla, Zaim niemal nie używa montażu, maskując sklejki przejściem przez niebo lub piasek. Na wzór atramentowych zawijasów na papierze, ubrani na czarno bohaterzy poruszają się po wielkim, wyschniętym i słonym jeziorze.

To oczywiście nie wszyscy uznani reżyserzy tego pokolenia – do samodzielnych poszukiwań polecam nazwiska takie jak: Yeşim Ustaoğlu, Tayfun Pirselimoğlu, Kutluğ Ataman i bardziej komercyjni: Çağan Irmak, Serdar Akar.

Nie byłoby jednak takiego poruszenia w festiwalowym świecie (przeglądy w Rotterdamie, Linzu, Szwajcarii) i branżowej prasie (entuzjastyczne recenzje w „Variety” czy „Sight&Sound”, dodatek do „Cahiers du Cinèma”), gdyby oprócz już sprawnych reżyserów nie pojawiali się ciągle obiecujący debiutanci. Nierzadko wprowadzają oni do już mniej lub bardziej ustalonego spektrum nowego kina tureckiego nowe tony i odcienie, nawiązując do trendów światowych lub przekraczając ograniczenia minimalizmu. Trudno wskazać akurat pięć postaci najbardziej zasługujących na szczególną uwagę, lecz wszyscy wymienieni poniżej twórcy mają za sobą interesującą karierę krótkometrażową, worek nagród po pierwszym pełnym metrażu i szuflady pełne pomysłów na przyszłość. Część funkcjonuje w obiegu europejskim (stypendia, granty, koprodukcje, dystrybucja), inni z kolei to przedstawiciele kina skrajnie niezależnego i, w najlepszym tego słowa znaczeniu, niszowego.

Hüsseyina Karabeya i Pelin Esmer łączy przeszłość dokumentalistów. Pierwszy reżyser, kurdyjskiego pochodzenia, od lat dopomina się o prawa tej mniejszości oraz zabiera głos w kontrowersyjnych tematach. „Obóz Etruch” (1996) traktował o wypędzanych Kurdach, „Boran” (1999) o zniknięciach aktywistów, „Cicha śmierć” (2001) o sytuacji w więzieniach, „Dialogi w ciemnościach” o honorowych zabójstwach (2005). Fabularny debiut Karabeya, „Mój Marlon i Brando” (2007) to osobliwe połączenie melodramatu z kinem drogi i dokumentem, bazujące na autentycznej historii romansu stambulskiej aktorki teatralnej i irackiej gwiazdy kina klasy B. Z kolei Pelin Esmer zajmuje się intymnymi, także rodzinnymi historiami, jak w średniometrażowym dokumencie „Kolekcjoner” (2002) – o swoim własnym wuju, który po siedmiu latach stał się głównym aktorem już fabularnego i inscenizowanego debiutu „Za dziesięć jedenasta” (2009). To kino o pamięci i o przemijaniu, z bardzo subtelnym tempem i pejzażem miasta. Pomiędzy tymi obrazami Esmer nakręciła „Sztukę” (2005) o kobietach z prowincji, które poprzez teatr zdobywają pewność siebie i samoświadomość.

Te emancypacyjne tematy o marginalizowanych grupach można odnaleźć także w totalnie autorskich i totalnie niszowych eksperymentach Ismaila Necmiego i Fatiha Haciosmanoğlu. Pierwszy zupełnie zaskoczył rodzimą widownię filmem „Should I Really Do It?” (2009), quasi-dokumentalnym portretem swojej znajomej niemieckiej stylistki fryzjerskiej, która musi uporać się ze śmiercią siostry. No tak, ale zwierza się przy szampanie mężczyźnie w lateksowej masce, a podczas wizyt w Turcji obraca się w wyzwolonych artystycznych kręgach LGBT. Z kolei Haciosmanoğlu opowiedział w „Betonowej poduszce” (2007) na poły autobiograficzną historię powrotu po latach do ojczystego kraju, który okazuje się niezrozumiałym labiryntem symboli. Spotkanie dwóch braci prowadzi do kryminalnej intrygi, ale o wiele ważniejsze są poetyckie imiona, zdarzenia i dialogi oraz rwany, synkopowany montaż.

Wreszcie Seyfi Teoman, który nie tylko kontynuuje wielkie tradycje minimalizmu Kaplanoğlu i Ceylana, ale ma w karierze również polski epizod – studiów operatorskich na łódzkiej Filmówce. Jego krótki „Apartament” (2005) zdobył dużo nagród, a „Książka na wakacje” (2008) zrobiła międzynarodową karierę. To wnikliwy portret młodego chłopca skonfrontowanego ze śmiercią i rodziną na tle leniwego lata w śródziemnomorskim miasteczku. Obecnie Teoman pracuje nad „Naszą wielką rozpaczą”, kolejnym swoim projektem finansowanym przez zagraniczne fundusze. Z innych młodych reżyserów warto śledzić dokonania bezkompromisowego kurdyjskiego bojownika Kazıma Öza, skrajnego minimalisty Ugura Asana, sturczonego amerykańskiego ironisty Therona Pattersona, społecznego krytyka Selima Evciego czy gorzkiego obserwatora potoczności Inana Temelkurana. Jak widać z tych list i zestawień, jest o czym pisać i mówić. Zainteresowanych odsyłam także do książki „Nowe kino Turcji” pod moją redakcją, wydaną niedawno przez Korporację Ha!art, gdzie z tematem mierzą się krytycy i filmoznawcy z kilku krajów i odmiennych punktów widzenia. Warto wskoczyć na turecką falę.

Artluk nr 3/2010

powrót