kontakt o nas intro kronika makulatura archiwalia filmy

Duane Michals, „Kim jestem?”, 1994. Fot. © Duane Michals, za zgodą Pace/McGill Gallery w Nowym Jorku
Duane Michals, „Buduję piramidę”, 1978. Fot. © Duane Michals, za zgodą Pace/McGill Gallery w Nowym Jorku
Duane Michals, „Magritte z kapeluszem”, 1965. Fot. © Duane Michals, za zgodą Pace/McGill Gallery w Nowym Jorku
TWÓRCZY MEZALIANS

Jerzy Olek

Znamienne, że liczni artyści, którzy wnieśli istotny wkład do rozumienia i postrzegania fotografii, czyniąc z niej istotne medium swojej twórczości, konsekwentnie podkreślają, że nie są fotografami. Wśród nich Christian Boltanski i Jan Dibbets. Dziwne? Bynajmniej. Kiedy bowiem twórca, sięgając po nowe dla niego narzędzie, pragnie uniknąć zniewolenia rygorami, jakie zdaje się narzucać skonwencjonalizowana technika (o ile jest ortodoksyjnie kultywowana), a także ustrzec się od powtarzanych uparcie sposobów obrazowania nakazujących kurczowe trzymanie się dawno ustalonych kanonów i sztywnych matryc, musi zacząć myśleć o penetrowanej dziedzinie i możliwościach, jakie stwarza, w sposób całkowicie niezależny i otwarty. W gronie takich artystów znaleźli się m.in. Zdzisław Beksiński i David Hockney. I ci, i poprzednio wymienieni odebrali niefotograficzne wykształcenie, spełniając się na rozmaitych obszarach sztuki. Lecz dlaczego postawę taką przyjął Duane Michals, który od początku swojej drogi twórczej działa na polu fotografii, posługując się wyłącznie kamerą?! Dlaczego i on stale powtarza: „Kiedy ludzie pytają, kim jestem, to mówię, że jestem artystą, który formalnie uchodzi za fotografa”. Kto wie, być może właśnie dlatego tyle interesujących rzeczy powiedział o naturze i języku fotografii, że respektuje jej specyficzne środki wyrazu, oryginalnie przy tym formułując swoje wypowiedzi.

A oto dwie wygłoszone przez niego niegdyś sentencje.

O kolegach po kamerze:

„Fotografowie nie chcą fotografować tego, czego nie możemy zobaczyć, np. marzeń lub snów”.

O postawie:

„Albo jest się zdefiniowanym przez to medium, albo definiuje się je na nowo zgodnie z własnymi potrzebami”.

Drugie zdanie jest znamienne, wyjaśnia bowiem, na czym polega różnica w podejściu do fotografii konserwatywnych klasyków i poszukujących nowatorów. Szeroko znany z niezależnych sądów Michals uważa, że świat fotograficzny jest nudny i mało inspirujący. Mając podobne poglądy, tym chętniej zapytałem go o parę kwestii.

Jerzy Olek: Jak fotografia zmieniła percepcję i rozumienie świata?

Duane Michals: Fotografia daje nam ideę tego, jak wygląda świat. Nie ten, który widzimy – płynący i podległy nieustannym zmianom. Zatrzymując moment w czasie, fotografia wyjmuje go i pokazuje inny jego wygląd, którego zazwyczaj nie dostrzegamy, ponieważ widzimy rzeczy w stanie nieustannej zmiany. Przypomina to fotos filmowy – oglądamy go w chwili zatrzymanej, nasza uwaga nie jest zaprzątnięta ruchem, słowem, muzyką, gwarem toczącego się życia, patrzymy wówczas na jakiś konkretny fakt w konkretnym momencie. Fotografia jest lepsza niż pamięć.

J.O.: Czy wtórna rzeczywistość stwarzana przez fotografię i jej dwuznaczność zbliża ją do sztuki?

D.M.:  Zaczynając mówić o sztuce, wpadamy w kłopoty. Zależy, co się rozumie przez sztukę. Jeśli sztuka jest chwilą, w której zachodzi jakaś wymiana, wówczas fotografia nią jest. Czy wymienia coś głębszego niż cytat z Szekspira czy Joyce’a? To inne pytanie. Zależy, co nas najbardziej porusza. Przypomina to kwant – kiedy patrzysz na chwilę i oglądanie tej chwili wpływa na to, czym jest rzeczywistość. Myślę, że to, czy coś jest sztuką, zależy w tej samej mierze od oglądającego, co od dzieła. Sztuki doświadczamy, gdy jesteśmy otwarci na jej przyjęcie. Prawdziwa sztuka oznacza głęboką refleksję, która wytrzyma upływ czasu. Dobre dzieło wymaga od odbiorcy wysiłku, natomiast typowa fotografia zbyt dużo mówi.

J.O.: Czy „Lustro Alicji” jest wypowiedzią na temat natury fotografii czy natury lustra?

D.M.: To wypowiedź na temat natury rzeczywistości. Co jest bardziej realne – patrzący w lustro czy obraz w lustrze patrzący na niego? Moja sekwencja zaprzecza naszym percepcjom i stanowi dla nich wyzwanie.

J.O.: Czy zgodziłbyś się z opinią, że niezwykle interesujące i ważne dzieła z dziedziny fotografii zostały stworzone przez niefotografów: Mana Raya, Moholya-Nagya, później Dibbetsa, którzy nie byli obciążeni konwencjami fotograficznymi?

D.M.: Myślę, że pozostawanie na uboczu pomaga widzieć rzeczy jaśniej i oryginalniej. Robert Frank postrzegał Amerykę w sposób nieobciążony przez nasze cliché, ponieważ był Europejczykiem. Intelektualiści mają wyższość, gdyż patrzą na fotografię jak na konstrukcję intelektu, a nie środek przekazu zatrzymujący czas i miejsce. Nigdy nie chodziłem do szkoły fotograficznej i nigdy nie uczyłem się reguł fotografii. Bardzo trudno jest oduczyć się tego, czego się nauczyło.

J.O.: Twoje prace określane są często jako poetyckie, filozoficzne. Tworzone przez ciebie sekwencje nazywane są nowelami. Czy jest to uprawnione? Czy można porównywać specyficzny język fotografii do języka poezji i filozofii?

D.M.:  Nie tyle zajmują mnie fakty, ile idee. To mam wspólnego z poezją i filozofią. Chodzi o pytanie o naturę rzeczy. Mam skłonność do zadawania pytań na temat snu i śmierci. Nie chodzi o to, co to jest sen czy jak wygląda śmierć, lecz o ich implikacje metafizyczne. Moje prace dotyczą języka poezji i filozofii przekazanego za pośrednictwem kamery. Jeśli chodzi o poprzednie pytanie, to całkowicie odrzuciłem konwencje fotograficzne i myślę, że jest to absolutnie możliwe. Można wnieść język, poezję i filozofię do fotografii, która sama jest rodzajem języka, tyle że innym. Ważne są idee. Nie interesuje mnie, jak wygląda zachód słońca czy kobiece piersi, ale interesuje mnie pojęcie śmierci i metafizyczne znaczenie wszechświata.

J.O.: Zatem twoja twórczość zdominowana jest przez refleksję filozoficzną.

D.M.: Gdybym miał zdefiniować moje fotografie, powiedziałbym, że są pytaniami, w żadnym zaś razie nie odpowiedziami. Cóż, życie jest sceną; każdy sam jest bohaterem swojej opowieści.

J.O.: Często tworzysz wizerunki ludzi, które jednak nie są typowymi portretami.

D.M.: Są to portrety, ale opowiedziane przez Duane’a Michalsa. To twarze i sylwetki odbierane przez filtr mojego widzenia. Dobre portrety zawsze są takie. Jest w nich równowaga pomiędzy osobą na zdjęciu i osobą fotografa. W większości wypadków ludzie fotografowani interesują się tym, jak wyszli. Na ogół jest to podszyte próżnością. Pojawia się wówczas ważkie dla modela pytanie: „Jak wyszedłem na zdjęciu?”. Nikogo nie staram się pokazywać w sposób nieatrakcyjny, ale też mu nie pochlebiam. Moim celem jest zrobienie najbardziej interesującej fotografii konkretnej osoby w konkretnej chwili, nigdy jednak nie mogę powiedzieć, że miałem wgląd w jej osobowość ani że ją zrozumiałem. Dlatego określam czasem swoje fotografie jako portrety-nie-portrety.

Lustro kamery Michalsa jest zwierciadłem wysoce subiektywnym, co nieco surrealizującym. Artystę fascynuje również lustro jako takie. Lustro odbijające cząstkową prawdę i zarazem lustro przewrotnie iluzjonistyczne. Obraz w odbiciu pojawia się niespodziewanie i równie niespodziewanie znika. Jest doskonałą złudą, a przecież istnieje w postrzeżeniu. To, co ujawnia i objawia jest efemerycznością w najczystszej postaci, trwały zapis uzyskując na mechanicznie wykonanej odbitce. No i ta intrygująca zamiana stron – prawa strona kogoś stojącego przed lustrem staje się w odbiciu lewą, by znowu na fotografii wrócić na swoje miejsce.

I jeszcze jedna różnica, a i pewnego rodzaju podobieństwo. Na fotografii, z samej definicji niejako, jest się obiektem martwym. Natomiast w lustrze żyje się własnym, kierowanym doń, choć toczącym się w nim w przeciwną stronę ruchem. Intrygująca spójność i rozdzielność zarazem, w sposób nieuchronny generująca dylemat: czy bardziej jest się podobnym do siebie w poświadczonym fotografią odbiciu, które obraz „zdjął” z powierzchni lustra, czy też w symetrycznym względem tafli lustrzanym podwojeniu?

Iluzja podwojenia to jednak omam całkowicie rozmywający się po chwilowym spełnieniu. Przykład tego mamy w „Zwierciadle Alicji”. Następujące po sobie fotografie sekwencji pokazują kolejne odbicia dostrzegane w lustrach, potęgując efemeryczne złudzenia. W przedfinale pojawiają się na powierzchni małego lusterka, ale tylko na moment. W finale bowiem lustrzanie zwielokrotniona iluzja pryska. Zwierciadło przestało istnieć, rozsypało się. Pozostały z niego jedynie drobne kawałki, które nie przedstawiają już niczego. Zjawa zniknęła zupełnie. Pozostało wspomnienie. Czy prawdziwe? Amerykański artysta nie ufa rzeczywistości i przy każdej okazji jej się sprzeniewierza. Albowiem wie doskonale, że ani oko, ani obiektyw nie dają należytego świadectwa faktycznemu stanowi rzeczy.

Znaczna część dorobku Michalsa jest rodzajem nowelistyki wizualnej. Jedne z najbardziej intrygujących sekwencji powstały w latach 60. i 70. Artysta skupiał się w nich na zagadnieniach ludzkich pragnień, młodości, czasu i śmierci, chcąc kilkuzdjęciowymi cyklami wyrazić nurtujące go idee, a nie jedynie pokazać atrakcyjne obrazy. Wiele z tych opowieści ma w sobie coś z klimatu surrealistycznych baśni. Bohaterów swoich zdjęć przedstawia Michals w otoczeniach mających odzwierciedlać ich marzenia. A wszystko to razem, jako pewna, latami dopełniana całość ma być wyrazem osobistej refleksji snutej wokół rozmaitych odsłon ludzkiej kondycji.

W niektórych pracach autor próbował skonstruować fotograficzne ekwiwalenty zagadek percepcyjnych, tworzonych prze Magritte’a, Borgesa czy Lewisa Carrolla. Grał w nich wieloznacznością i względnością ukrytego sensu. Opowiadał, ale nie dopowiadał, jakby zawieszając głos, co czynił po to, by dać szansę widzowi, jego nieskrępowanej wyobraźni. Rzecz trudna w wypadku fotografii – zbyt gadatliwej, nachalnie dosadnej i beznadziejnie werystycznej. Postrzegając siebie jako nowelistę, a nie reportażystę, często powtarzał, iż fotografom brakuje inwencji, że im bardziej fotograf interweniuje w kreowaną przez siebie fotografię, tym jest bardziej twórczy. Cóż, kiedy odbiorcy oczekują od fotografii na ogół mniej niż od innych sztuk i postrzegają ją według tego, co serwują fotografowie uliczni. Dlatego jest skostniała. Dlatego poraża beznadziejną oczywistością. A powinna według Michalsa przedstawiać coś, co nie istniało nigdy wcześniej, coś, co jest rezultatem robienia czegoś z niczego, co sposobem kreowania przypomina alchemię.

Jerzy Olek: Współczesność, z jej trywialną popkulturą, preferuje łatwość odbioru i płytkość przeżycia.

Duane Michals: Żyjemy w kulturze komiksowej, w której wszystko ma swoje opakowanie. Typowi fotografowie patrzą wyłącznie na opakowanie i nie otwierają żadnej paczki. Problemem fotografii jest to, że zajmuje się tylko zewnętrznym wyglądem rzeczy, a zewnętrzne wyglądy nie przedstawiają rzeczywistości. Z kolei inni fotografowie widzą przez filtry, przez które kazano im widzieć, a do tego wąsko postrzegają rzeczywistość. Zdefiniowani przez medium, w bardzo określony sposób patrzą na rzeczy i rzadko który kwestionuje to, co widzi.

J.O.: A ty?

D.M.: Uważam, że opieranie się na faktach jest zwodnicze. Dlatego bardziej wierzę w ducha niż w oko. Nadrzędną rolę w moim wypadku pełni imaginacja, gdyż nie dowierzam rzeczywistości. To, co utrwalam kamerą najpierw rysuje się w mojej głowie, a dopiero potem materializuje na odbitce. Może dlatego częściej ponoszę klęskę niż ktoś, kto robi fotografie zachodu słońca.

Fotograficzne sentencje Michalsa wywołują zadziwienie. Często stwarzają dystans, ale i zmuszają do zajrzenia w siebie. Parafrazując powiedzenie Magritte’a („Szczególnie ważny jest sam moment paniki, a nie jego wyjaśnienie”), trzeba by stwierdzić, że w odbiorze „rysowanych światłem” poetyckich narracji Michalsa, fikcyjnych relacji pełnych niedopowiedzeń, jak w wypadku sekwencji „Rzeczy są dziwne”, liczy się nie ostateczne ich zrozumienie, lecz moment budzącego namysł zaskoczenia, pragnienie osobistego zinterpretowania sugestii ukrytych w obrazach, przyzwolenie na istnienie nie do końca wyjaśnionej tajemnicy.

Duane Michals zdaje się być badaczem podświadomości, szuka tego, co trwale znaczące w życiu i sztuce. Swoimi artystycznymi artykulacjami skłania nas do zastanowienia się nad tym, co na świecie jest prawdziwe i rzeczywiste. Patrząc na nie, dochodzimy do wniosku, że iluzje są wygodne. Dzięki nim czujemy się swobodnie w każdej sytuacji. I właśnie ten aspekt twórczości Michalsa, zabarwiony szczyptą przekory i ironii, sytuuje jego sztukę (choć zastrzegł się kiedyś: „nienawidzę słowa sztuka”) w strefie wartości nieprzemijalnych. Trwały związek amerykańskiego artysty z fotografią wydał niezwykłe owoce. To dobry mariaż, bo mądry. Równie istotny dla rozumienia natury fotograficznego medium, jak twórcze mezalianse popełnione przez wymienionych wcześniej artystów.

Artluk nr 3/2009

powrót