kontakt o nas intro kronika makulatura archiwalia filmy

1. Emile Reynaud, kadry z filmu „Pauvre Pierrot”, 1892. Fot. Archiwum J. Kasprzyckiego
2. Jacek Kasprzycki, Tamara Sorbian, „Światło księżyca”, 1993. Fot. Archiwum J. Kasprzyckiego
MULTIMEDIALNA GLOBALNA TAPETA

Jacek Kasprzycki

Jerzy Stuhr zanucił kiedyś „Śpiewać każdy może, jeden lepiej drugi gorzej”. I jak wiemy – szczególnie po 1989 roku śpiewanie i to głównie na ekranie stało się modne – ba – zaraźliwe. Wylew turniejów, w których każdy może zostać idolem przekroczył normy przyzwoitości. Z zera na bohatera jak mówi amerykańskie porzekadło i slogan reklamowy słynnego filmu „Maska” Chucka Russela z roku 1994.

Gwałtowny rozwój Internetu i społecznościowych portali jak Facebook, Nasza klasa, Twitter, Netlog i innych spowodował modę na gotowanie. Wszyscy pichcą „jedni lepiej drudzy gorzej”. A You Tube i Vimeo miało rozwalić komercyjną produkcję. Nic takiego nie zaistniało. Każdy może puścić film w sieci i dobrze. Niemniej, nie rozbiło to zawodowych korporacji filmowych z Hollywood na czele, choć spowodowało powszechność produkcji filmowej. I powszechność wiedzy o filmie. Niestety - jedynie na poziomie warsztatu i to nie zawsze. Czasami straszne formalnie i estetycznie gnioty mają kolosalną oglądalność, a wzruszające osobiste opowieści czy zrealizowane sprawnie etiudy są niszowe. Do tradycji już weszło wrzucanie do sieci utworu, ulubionej piosenki (w „dźwięku”) wraz z jednym statycznym zdjęciem idola (w „obrazie”) rozciągniętym do 3 lub 4 minut.

Nie tak dawno było to niemożliwe. Nie dosyć, że można obejrzeć sobie całą klasykę filmową dzięki sieci, to jeszcze można w oryginale przeczytać 100 uznanych za najlepsze przez Amerykańską Akademię Filmową scenariuszy filmowych. Czyli więcej wiedzy niż oferowała łódzka filmówka w latach 80. Inna sprawa jest jak się w tym gąszczu wiedzy swobodnie i mądrze poruszać i nie zginąć. Tu potrzebny jest przewodnik, mistrz lub nauczyciel.

Wydawnictwo Marzec, jak i inne oferują mnóstwo książek, niestety głównie amerykańskich i angielskich przedruków jak napisać dobry scenariusz, prowadzić aktorów, realizować zdjęcia filmowe, zdobyć fundusze, poprowadzić produkcje, pracować z aktorami a nawet reżyserować. Ze wzruszeniem wspominam odbite na powielaczu skrypty z filmówki pożyczane sobie nawzajem jak tajną wiedzę. Teraz fani Matrixa w jednym z odcinków serii są w stanie odkryć kilkaset błędów, co wcale nie osłabia ich miłości do tego obrazu. Ale pryska nieco magia kina jako sztuczki czy czegoś iluzyjnego.

Od kina wymaga się więcej. Współczesny widz zna lepiej wizualny język kina, widzi więcej, spostrzega szybciej, szybko dzięki stronom zrzeszającym fanów rozpracowuje zagadki efektów specjalnych, potrafi, co nieco animować, może też poznać w całości takie programy jak Affter Effects, Vegas Studio, Premiere, dzięki krakom z internetu. Ba, zupełnie free może ściągnąć sobie z sieci animacyjnego blendera, dzięki któremu może wykonać efekty jak do Shreka. Ale tu już potrzebne jest samozaparcie i dużo wolnego czasu oraz talent nie tylko informatyczny. Jednak podstawy dramaturgii filmowej jak i języka ruchomych obrazów pozostawiają wiele do życzenia. Wielu pozostaje trochę na etapie jak w pisaniu i grze na instrumentach. Poznaje podstawy, efekty, sztuczki, sposoby, tricki i nie wychodzi poza nie dalej. Filmy są słabo skadrowane, słabo zmontowane, efekty nadużywane, nowi filmowcy nie znają nawet zasady złotego podziału. Śmierć tak Antonioniego czy Bergmana wcale nie oznacza odejścia do lamusa historii jakiegoś dawnego typu kina. Wprost przeciwnie. Zainteresowanie wymienionymi jak i Jerzym Wojciechem Hasem rośnie. Filmowcy mają to szczęście, że żyją tak długo jak ogląda się ich filmy. A dzięki internetowi ogląda się je częściej.

Dlatego mimo powszechności filmowania, Hollywood, a także niskobudżetowe zawodowe kino wyszkolonych absolwentów szkół filmowych trzyma się mocno. Wiedza techniczna nie zastąpi wiedzy systemowej i nie gwarantuje opanowania języka filmu. Ten język rozwija się – paradoksalnie dynamicznie: wszerz – jakościowo powoli. Cóż, kino jest nieprzyzwoicie młode. Ma lat nieco więcej niż 100. To nic w stosunku do literatury (mówię o wszystkich językach i kulturach), muzyki (tak samo), czy tańca. O plastyce nie wspominając. Piszę plastyka, bo w terminie sztuki wizualne film mieści sie jak najbardziej. Czy powszechność filmu zniszczyła nieco przaśną już i archaiczną sztukę wideo?

Antoni Mikołajczyk przed śmiercią mówił, że wideoart w klasycznym rozumieniu już w latach 90 obumarł. W rozumieniu Nam June Paika z lat 70 - tak, ale w rozumieniu Paika z lat 90 - nie. Wideoart z lat 2000. to już nie niewyraźny analogowy obraz z okrągłego telewizora, ale ostra jak żyleta cyfrowa instalacja istniejąca często wraz z malarstwem, performansem, prezentacją laserową lub 3D. Albo też z animacją wygenerowaną komputerowo do tego interakcyjną jak w pracach Grzegorza Rogali, Jarosława Kapuścińskiego, Billa Violi czy Petera Grennewaya.

Nisza wideoartu galeryjnego też istnieje w najlepsze, i rozwija się równolegle wraz z performansem, klasycznym rysunkiem, rzeźbą w stylu arte povera, etc. Zresztą na ostatnich megawystawach w Kassel i Wenecji biedna sztuka istniała obok wymyślnych technologii - szczególnie u artystów chińskich i innych azjatyckich a także tych z Afryki. To też znak czasów. W filmie typowo kinowym też się wiele zmienia.

Avatar istnieje obok bardzo statycznych i tradycyjnie realizowanych - jak u Passoliniego czy Bressona filmów tureckich, irańskich czy afrykańskich. Te kinematografie spowalniają tempo opowiadania i dobrze, bo paradokumentalną historię o afrykańskiej prowincji trudno opowiedzieć tempem Transformersów. Obecne kino - totalnieje, tak pod względem gatunkowym jak i językowym. Nie ma rozwoju linearnego, a zbiór filmowych poetyk rozszerza się na zewnątrz. Pęcznieje. Język filmu rozwija się – paradoksalnie dynamicznie wszerz – jakościowo powoli. Często staje się na moment manieryczny, ale powoli wraca do normy. You Tube narzuca swoje kanony, ale te zmieniają się szybko jak preferencje użytkowników.

Na pewno reguły roku 2015 są inne od tych z 1999. Ale te ostatnie zachowują swą aktualność. Przypomina to powierzchnię Ziemi. U góry są powodzie, tsunami, susze, kilkaset metrów pod ziemią leżą zasypane miasta, kilometry pod nami są skamieniałości dinozaurów, a o wiele niżej skamieniała lub ruchoma lawa. Tak - dawne kino - zostaje w pamięci utajonej. Jak to się przedstawia opowiem na swoim przykładzie. W roku 1993 zrealizowałem wraz z Tamarą Sorbian film „Światło Księżyca” do muzyki Claude'a Debussyego. To klip muzyczny o Kolombinie, Pierrocie i Arlekinie. Commedia dell arte w wydaniu dramatycznym. Dopiero dzięki internetowi odkryłem, że to temat pierwszego zachowanego filmu Charlesa Emile Reynauda z roku 1892.

Składa się on z 500 malowanych obrazów i trwa około 15 minut. Jest to jeden z pierwszych filmów animowanych, jakie kiedykolwiek powstały, a obok „Le Clown et ses chiens” i „Un bon bock” został wyemitowany w październiku 1892, kiedy Charles Emile Reynaud otworzył Théâtre Optique w Grévin Musée.

Forma filmu pozornie jest inna, ale treść prawie identyczna. Miałem takie wrażenie jak współczesny inscenizator Hamleta przenosi się w czasie i ogląda spektakl Teatru The Globe. Ciekawe - nieprawdaż? I zobaczyłem ten film dzięki sieci. Ile takich odkryć mogą dokonać współcześni filmowcy?

W tej chwili język kina stał się manieryczny – tak ten offowy jak i oficjalny. Za kilka lat, może za rok - wiem to - ulegnie on zmianie. Nie zasadniczej, bo nasza natura jest niejako zachowawcza. Piotr Dumała twierdzi, że cyfra zabija animację – myślę, że to nie takie oczywiste. Rękodzieło wraca do łask tylko w innej estetyce. Obserwuję jak przejadła sie cyfrowa dosłowność i ta najpełniej będzie rozwijała się w filmach aktorskich jako dodatek do gry ludzi i efektów specjalnych. To także domena reklamy, która już praktycznie bez animacji nie istnieje. Niemniej powstało wiele wybitnych cyfrowych dzieł. Albo klasycznych - wspomaganych cyfrowo. Komputer stał się niejako - koniecznością. Z pewnością zmieniają się na pewno definicje tak dokumentu, filmu animowanego, jak i aktorskiej fabuły. Paradoksalnie dzięki zapisowi cyfrowemu możemy zrezygnować z efektów i różnych sztuczek w dokumencie. Skoncentrować się na realności obrazu i dźwięku. Dzięki zapisowi cyfrowemu można zrealizować fabułę bardziej osobistą i kameralną. Bardziej odrealnioną, a także bardziej realistyczną. Jak kto woli. Można też świadomie manipulować tak zwaną definicją obrazu, używając zdjęć robionych telefonem komórkowym czy kamerą internetową lub zastosować pikselację (fotoanimację) używając funkcji zdjęć seryjnych w statycznie robiącej zdjęcia kamerze.

A przemysł filmowy trzyma się mocno. Tak, że powstają niejako nowe zbiory i podzbiory gatunków – nowe szuflady, podgatunki, ale nie ma fuzji. W związku z czym możemy liczyć raczej na szeroką panoramę ofert, a nie istotną zmianę jakościową.

Czy gry komputerowe mogą zagrozić klasycznemu filmowi? Absolutnie nie. To już po kilkunastu latach rozwoju tego medium - inny świat. Język o innej składni i gramatyce. Jak rysunek i grafika. Tak jak street art to nie murale, mural to nie malarstwo ścienne, malarstwo to nie grafika, grafika nie rysunek, rysunek nie fotografia... itd. Gry nie zniszczą filmu, film nie zniszczy wideoartu, jak wideoart nie zniszczył malarstwa ani environment. Obecny świat staje się równoległym, szufladkowym, mozaikowym, alternatywnym, wielopoziomowym. Wielu chce jeszcze dowodzić, jak kuratorzy, krytycy, teoretycy, akademicy, starzy mistrzowie. Udaje się to im do pewnego stopnia, ale istnieje już duża grupa oburzonych. Z różnych powodów.

 

powrót